20.4.12

irene

mój tatka ma małą fiksację na temat końca świata. ogląda niebo w internecie, czyta książki, buduje w myślach schrony z ołowianymi włazami, kapsuły o opływowych kształtach, arki bez zwierząt. szuka schronienia w tybecie, który ze względów realistyczno - finansowych zostaje zamieniony na góry stołowe. nasze rodzinne, rzadkie i coraz rzadsze, spotkania są skoncentrowane na nietypowych wybuchach na słońcu, jeźdźcach apokalipsy i gwałtownym przebiegunowaniu ziemi. 
boje się, że mój tatka też się przebiegunował, jeździ myślami po tej apokalipsie i niedługo nietypowo wybuchnie, w sejsmicznie (relatywnie) bezpiecznych górach stołowych.
przynajmniej w coś wierzy, zawsze w coś wierzył - w tarota, kosmitów budujących piramidy, przeznaczenie. to napędza go do działania, daje ten och jak potrzebny bakcyl do dalszego egzystowania w żelbetonowej pułapce na piętnastym piętrze, gdzie mieszka z lękiem wysokości i dwudziestoletnim, demencyjnym psem.
przynajmniej w coś wierzy, też bym chciał w coś wierzyć, wierzyć, że wszystko jest proste chociażby, że życiowe decyzje podejmuje się pod wpływem chwili, że można przed ów decyzjami uciec na kosmicznej rakiecie aż do słońca, oglądając te nietypowe wybuchy. 
na tej rakiecie na pewno siedzi już mój tatka i z tym niezwykłym błyskiem w oku, w okularach za dziesięć złotych, śmieje się razem ze mną z racjonalnego sceptycyzmu.