praga była magiczna. piękna, szalona i wyluzowana. tak, jak to sobie wyobrażałem.
a ja ciągle idę w dół drogą autodestrukcji, ku piekielnym plażom i ponurym rzekom Hadesu. I też mówię, nie, dzisiaj nie pójdziemy do latarni morskiej i potem moje myśli wybiegają do przodu, do tyłu, nie zachowując logiki i szyku zdań, to nie tak, że nie chcę iść do latarni morskiej, bardzo bym chciał ją zobaczyć i odwiedzić pana latarnika, ale nie mogę, wody wzburzone, myśli wzburzone, my wzburzeni.
i tak głaszcząc kota, mogę tylko mu powiedzieć, że może jutro się uda, może jutro pojedziemy do latarni morskiej, nie smuć się tak.
a on na mnie spojrzy, jak to ma w zwyczaju, dla mnie wyjątkowo rozumnym wzrokiem, zmruży oczy, mruknie w innej tonacji i otrze się pyszczkiem o moje palce w nadziei na więcej. ale jak mam mu powiedzieć, że chyba nigdy tam nie pojedziemy?