dzisiaj jestem pustką. niczym. skorupą tego, co ze mnie wczoraj wypłynęło. gdzieś koło trzeciej dwadzieścia, kiedy pchany potrzebą samotności, irytacją i negatywnymi sprawami wyszedłem w pustelniczą, dwugodzinną podróż do nigdzie. nigdzie. nic. w sumie pasuje, dotarłem tam, gdzie chciałem i dopasowałem się do panujących zwyczajów bezosobowości.
chociaż wiem, że ten stan jest ulotny, chwilowy, to dzisiaj mogę powiedzieć, że pozbywając się wszystkich zobowiązań naraz i zamknięciu wszystkich konfliktów naraz zamiast oczyszczenia, tak bardzo mi potrzebnego, czuję, no inaczej się tego nazwać inaczej, obojętność.
tak jakby całe emocje, te głębsze i wartościowe ze mnie uleciały.
wygodnie tak bez nich, ale nie wiem jak długo wytrzymam. powstrzymałem się, nie zadzwoniłem.